muza

sobota, 17 września 2016

I'm getting weaker everyday.

Sobota.
Niby weekend, a jednak praca.
I tak szczerze to nic się nie układa.
Wiecie jak to jest, kiedy wszystko ma się ku dobremu, kiedy człowiek zaczyna mieć nadzieję na lepsze jutro i zaczyna optymistycznie patrzeć na świat i nagle BUUUUUM. Wszystko się wali, dosłownie wszystko. Jak huragan, który wciąga nas do siebie i nie pozwala się wydostać.

Ale do rzeczy, o co mi chodzi.
Wróciłam do pracy - całkiem szczęśliwa. Zmiana managera, zmiana zasad panujących dotychczas, ogólnie na plus. Nawet samotność przestaje doskwierać. Szczególnie, że razem z przyjaciółmi chcemy wziąć udział w olimpiadzie "Zwolnieni z teorii" i mamy całkiem dobry plan na projekt, który o ile się uda (a innej opcji nie zakładam), będzie przełomem w moim życiu. Czyli mało czasu wolnego = dużo pracy = mało czasu na myślenie o pierdołach. Trochę wyjść ze znajomymi - brzmi nawet przyjemnie. Do czasu.
Zaczęło się od wychodzenia do pubów. Zbieraliśmy co i rusz nową ekipę i tak od wyjścia do wyjścia dołączył do nas mój przyjaciel. Mój i przyjaciółki, z którą obecnie mieszkam. Zerwał z dziewczyną, więc wolny czas nie był mu obcy.
- Ja nie wiem jak to się stało...
Ale o co chodzi?
- Tak jakoś wyszło.
Wszystko zawsze samo wychodzi, no przecież.
- Muszę ogarnąć swoje życie.
No to na pewno.
- Trochę się gubię w uczuciach.
Trochę to ja mogę przesolić zupę.
O czym mowa? Mój przyjaciel całował się z moją przyjaciółką. No okey, nie miałabym nawet nic przeciwko, gdyby nie to, że boję się, że ją zrani. Dlaczego? Sprawa wygląda tak. Jednego dnia całuje się z nią, drugiego dnia wychodzi ze mną do klubu, non stop trzymając mnie za rękę, przytulając i dając mi buziaki w czółko. Słodkie, prawda? Nawet chciał mnie pocałować, ale mam swój honor, więc skoro wcześniej wybrał przyjaciółkę, to ja się nie mieszam. Kolejny dzień. Idziemy do pubu - znowu za rękę - podejrzane. Dołączamy do naszej paczki, po czym on znowu się z nią całuje.
To nie jest tak, że jestem zazdrosna. Bo gdyby od samego początku się nią zainteresował to byłabym nawet szczęśliwa. Chodzi o to, że przestałam mu ufać, nie chcę, żeby znowu wziął mnie za rękę, żeby mówił mi, jak bardzo mnie lubi, że jestem najważniejszą osobą w jego życiu. Żeby znowu robił nadzieje - bo po co to? Było dobrze tak jak było, w sferze przyjaźni, i nagle to wszystko popsuł - bo zachciało mu się bawić. Bo nie może się zdecydować. Przez to rani mnie i moją przyjaciółkę. Żeby nie było,nie mam serca z kamienia, za pierwszym razem mu to jeszcze wybaczyłam - przyszedł z pączkami z Dunkin' Donats - nie mogłam nie ulec. Ale ja nie daję tysiąca szans. Nie jestem bankiem, centrum pomocy i zaufania. To dobre serduszko powoli się kurczy, zamyka w sobie.
Wróciłam wczoraj (zasadniczo dzisiaj rano) do pokoju i jedyne co mogłam zrobić to zapalić fajkę - ostatnią w moim życiu, przysięgam!, włączyć muzykę i dać upust emocjom. Objawiło się to morzem wylanych łez i złamanym sercem. Na dodatek była pełnia, więc nawet nie mogłam spać. Chciałam wziąć orzeźwiającą kąpiel - nic z tego - awaria w wodociągach. Tak jakby wszystko ustawiło się przeciwko mnie. Nawet ta głupia woda!
- A co, jeśli nie?
Co nie?
- Co jeśli dam sobie z nim spokój.
Hahaha, no tak. Będę najgorszą przyjaciółką, bo nie pozwoliłam jej być w związku.
Nic się nie zmieni, bo braku zaufania nie da się odzyskać. Przynajmniej ja nie potrafię tego zrobić.
Tyle osób mnie już zawiodło, że nie potrafię nikomu zaufać, nawet wygadać się. Tłumię to wszystko w sobie, udaję, że jest dobrze, że daję radę, ale wiem, że pewnego dnia wybuchnę i nie wiem jak to się skończy.. Strasznie się tego boję. Boję się, że nie dam rady.. Znosić bólu i cierpienia, no bo ile można? Życie naprawdę sprawdza dosyć skutecznie moją wytrzymałość.
I wiecie, cały zapał i entuzjazm nagle zniknął. Nie ma uśmiechu, nie ma chęci do działania, do realizacji pasji. Wiem wiem, to siedzi w mojej głowie i to moja wina. Tak, moja. Nie potrafię tego w żaden sposób z głowy wyrzucić.
Nie chcę tęsknić za tym, czego nie ma.
- Czym jest w takim razie miłość?
Śmiercią, a czym.
- To dobrze wypłakać do końca łzy.
To kurwa chyba nic ze mnie nie zostanie.
-Nie żal Ci życia?
To już nawet życiem nie nazwę.
To powolna śmierć.


https://www.youtube.com/watch?v=rtOvBOTyX00

wtorek, 9 sierpnia 2016

Beautiful story.

Ostatni dzień.

Czas zakończyć tą szaloną przygodę. Było cudownie. USA to piękny kraj i mam ogromną nadzieję, że jak tylko uda mi się skończyć studia, wrócę tutaj, znajdę pracę i ułożę sobie życie. Może znajdę jakiegoś górala? :) Skoro już o tym mowa, byłam dzisiaj w polskiej karczmie "Janosik". Zamówiłam tam oscypek z bekonem - muszę przyznać, że był przepyszny! Stwierdziłam, że właśnie w tym miejscu chciałabym mieć wesele - świetna sala, niesamowity klimat. Tylko jest jeden problem. Nie ma kandydata na męża. :D

Co dał mi wyjazd? Na pewno w pewnym sensie usamodzielnił, nauczył troszkę (tak, bo wydałam ponad 800 dolarów, ale w końcu tyle chciałam wydać) gospodarować pieniędzmi. Podszkoliłam język angielski i myślę, że teraz swobodniej mogę porozumiewać się w tym języku. Ale przede wszystkim nauczył mnie tego, że rodzina jest najlepszym oparciem i najwspanialszym lekiem na smutki. Tak związałam się z kuzynami, że ciężko mi ich opuszczać. Kocham ich i chciałabym mieć ich na co dzień. Lubię się z nimi droczyć, kiedy trzeba przytulić, pograć w gry, pośmiać się. Wiele mnie nauczyli za co jestem im ogromnie wdzięczna.


Wierzę, że po powrocie wszystko będzie dobrze. Że zdam poprawki, że wytrzymam w pracy. Że nie będzie mi ciężko znieść tego, że jestem sama. Że kocham kogoś z kim nie mogę być, mogę mieć w życiu, ale nigdy nic poza tym. Że jest dla mnie jedną z ważniejszych osób, z którą mam się spotkać w weekend. To ciężkie. I bolesne. Ale liczę na to, że ten wyjazd pozwoli mi zacząć na nowo. W końcu udało mi się otworzyć na ludzi, na nowy świat i nową kulturę.

A tak poza tym, "LOL" to mój ulubiony film. Zaraz po "Armageddonie".

https://www.youtube.com/watch?v=4npQwepjaPI

piątek, 1 lipca 2016

Adventure of a lifetime

Dzień 1. 
Właśnie doleciałam na lotnisko O'Hare
w Chicago. 9 godzin podróży, godzina opóźnienia, godzina wychodzenia z lotniska. Ale w końcu jestem! Przywitał mnie wujek
z Kornelem - moim bratem, ponieważ ciocia była w pracy, a drugi brat grał mecz baseball'a. Już sama podróż samochodem do Carol Stream była cudowna - jestem pod wrażeniem widoków, które zobaczyłam. Tu jest taki porządek, wszystko tak ładnie skonstruowane. Jest tyle zieleni, drzew
i tak pięknych domów, które wyglądają jak pałace. 
Gdy przyjechałam do domu była godzina 21. Na kolację mieliśmy pizzę (pokrojoną w kwadraty!) 
i piwo oraz colę. :) Posiedzieliśmy chwilkę, obejrzeliśmy "Trudne Sprawy" i "Dlaczego ja" i poszłam spać (no jeszcze poczytałam książkę i poszłam spać). Myślałam, że będę spać bardzo długo. Nic bardziej mylnego.

Dzień 2.
Obudziłam się o 7.50. Piękny poranek. Poszłam do łazienki i znalazłam w pokoju brata (który jest na czas pobytu moim pokojem) książki po angielsku (dziwne, nie?). Stwierdziłam, że czas podszkolić mój angielski i zaczęłam ją czytać - zasadniczo wszystko rozumiałam. Jej tytuł to "Diary of a Wimpy Kid". Polecam - mimo tego, że jest dla dzieci, jest idealna do nauki języka, którym posługują się Amerykanie na co dzień. Wypakowałam wszystko z walizki, popisałam ze znajomymi z Polski 
i poszłam spać - o 10!! Obudził mnie Olaf o 12 - mój młodszy brat. Chciał wziąć ubrania z szafki.
-Uff - pomyślałam - dobrze, że mnie obudził, bo nie chciałam przespać tego dnia.
Wstałam, poszłam się umyć i zjeść. I tu kolejna niespodzianka - zaglądam do lodówki, szukam czegoś dla siebie i widzę salami - pokrojone w kwadraty!! Co to za moda? :D 
Zjadłam dwie kanapki, kabanosy, batonika na deser, trochę owoców, napiłam się soku pomarańczowego i włączyłam sobie telewizor. Kornela dawno nie było, ponieważ był w pracy, a Olaf poszedł z kolegą na dwór. Zostałam sama, więc położyłam się i poczytałam książkę. Przed 16 wrócił Kornel, wujek i ciocia. Ci ostatni szykowali się na koncert muzyki country. Przed wyjściem dostałam od nich białe buty - Levi's, podobne do convers oraz dwie bluzki - jedna ma napis "Adidas Chicago". Śliczne! Ale był jeden warunek zanim to dostałam - kazali nam tylko ruszyć się z domu. No
i ruszyliśmy. Pojechaliśmy zawieźć Loreen - dziewczynę Kornela - do pracy, a potem do galerii handlowej. Pochodziliśmy, obejrzeliśmy buty i w sumie wróciliśmy do domu, tylko dłuższą drogą - zwiedziliśmy całą okolicę, która zachwyciła mnie jeszcze bardziej. Odpoczęliśmy 2 godzinki o 21 ruszyliśmy na mini-golfa. I żeby było śmieszniej grałam pierwszy raz i wygrałam. Zadowolona
i dumna wróciłam do domu i usiadłam do pisania bloga. 


Będę teraz (mam nadzieję) codziennie pisała relację z całego dnia, żebym niczego nie zapomniała
i niczego nie pominęła. Dzięki temu zapamiętam każdy moment przygody mojego życia.
6 najpiękniejszych tygodni czas zacząć.


sobota, 21 maja 2016

Mistake.

Pech, to pech. Mnie prześladuje dość często, ale tym razem chyba przesadził. O co mi chodzi?
W sumie o jedną nieprzespaną noc i nogę w gipsie. Lepszego koncertu wymarzyć sobie nie mogłam. Skręcona kostka, odwiedziny w czterech szpitalach, nieprzespana noc, niemoc w poruszaniu się. Tak, to zdecydowanie wszystko, czego nie chciałam. Chodź są i plusy, nie muszę chodzić do pracy, bo mam zwolnienie. W sumie nie wiem, czy to taki pozytyw.

Ale wiecie co jest cudowne? Moi znajomi i przyjaciele. Odwiedzają mnie cały czas i nie pozwalają, żebym czuła się samotna i smutna. Pomagają mi jak tylko mogą. Nawet moja ciocia, albo wujek(nie wiem, pisałam na skypie) napisali do mnie, zapytać się jak noga. To chyba dobry znak. Zapowiedź czegoś dobrego na te dwa tygodnie w uziemieniu.

A tak z innej beczki.. Dokładnie rok temu zerwał ze mną mój były chłopak. Jedyny, którego traktowałam tak poważnie i dojrzale. Złapałam tak wielkiego doła, usiadłam na parapecie (uwierzcie, widoki z 10 piętra są nieziemskie), włączyłam moją ulubioną playlistę i patrzyłam się w niebo. Rozmyślałam nad wszystkim, pogrążyłam się w marzeniach i wspomnieniach. Potem przyszedł kolega.. bardzo dobry kolega. I zaczęliśmy rozmawiać na tak przeróżne tematy. Lubię rozmowy z nim, bo są szczere, bez żadnych ubarwień. Naprawdę, jedna z nielicznych osób, z którą potrafię tak rozmawiać bez końca.

P.S. Tęsknię.

czwartek, 19 maja 2016

It's not too late.

Sama nie mogę w to uwierzyć, że udało mi się spać 24h.. Musiałam być naprawdę bardzo zmęczona, skoro nic nie było w stanie mnie zerwać z łóżka. No okey, jednak zerwało. Telefon. Od taty.
- O, może mi włączyli internet, skoro dzwoni. - pomyślałam.
- Halo? Masz internet?
Ha! Wiedziałam.
- Nie wiem, zaraz sprawdzę... Tak! Mam. Dzięki tato!
W końcu. Mogę wrócić do słuchania muzyki, do pisania blogga, do ćwiczenia piosenek. Do życia.

Jakich piosenek?
Stwierdziłam, że zacznę spełniać swoje marzenia. Najwyższy czas. Dlatego wybieram się w niedzielę na casting do "Mam talent". Zobaczyć jak to wygląda, sprawdzić się.
A najlepszą drogą do osiągnięcia swojego celu jest wiara w siebie. Nic nie daje nam takiego wsparcia.
Ale mimo wszystko, jakoś tak, czegoś mi brakuje w życiu. Taka.. malutka pustka. Nie da się jej zapełnić słodyczami, przyjaciółmi, zabawą. Potrzebuję po prostu kogoś, przy kim będę w 100% sobą.


poniedziałek, 16 maja 2016

Hard work.

Wczoraj poprosiłam przyjaciółkę o poradę, ponieważ nie mogłam sama tłumić tego wszystkiego w sobie.
Co powiedziała?
- Teraz jak tak czytam to wszystko zbite w jedną całość...To niemożliwe, żeby dla niego nic nie znaczyło. I nie wierzę już w to, że to tylko zwykła znajomość.
Ta, jasne.
- Musiałby być naprawdę bezuczuciowym łajdakiem. A to chyba niemożliwe.
Owszem, możliwe. A przynajmniej wszystko
na to wskazywało.
-Wydaje mi się, że on chce, żeby to nic nie znaczyło. Tylko mu się to nie udaje.
No nie udaje. Za to idealnie wychodzi mu mieszanie mi w głowie i w serduszku. Chciałabym ruszyć na przód, i kiedy prawie mi się udaje, pojawia się on. Cholera.
- Korzystaj z tej znajomości. - napisała. Baw się nią. Bierz z niej tyle ile możesz.
To akurat trudne.
- Potraktuj to jako zabawę, może nic z niej nie wyjdzie, ale niczego nie stracisz. I będziesz miała chociaż chwilę radości z tego. Bo wszystko, co łatwe w życiu, jest praktycznie nic nie warte.
No tak. Najbardziej doceniamy to, o co walczymy. W końcu nic nie jest łatwe, ale uwierz mi. Wszystko jest możliwe.
Może wyciągnę z tego(nie dosłownie oczywiście) co się da. Czas w końcu zacząć być szczęśliwym. I pomyśleć o SOBIE. Ile można się zamartwiać.
A skoro już mowa o zamartwianiu się.. STUDIA. Czuję, że jestem hen hen za murzynami. Mam tyle rzeczy do nadrobienia, że nawet nie wiem od czego zacznę. Z zajęć wychodziłam jeszcze głupsza niż na nie wchodziłam. Wydawało mi się, że wszyscy tyle wiedzieli, że byli dużo bardziej zorientowani w tematach niż ja.
Czeka mnie ciężka praca.
A jak mowa o pracy.. tak wiem, powtarzam się. Ja już tu prawie mieszkam, codziennie siedzę w robocie. Nie to, żebym jej nie lubiła, bo ją uwielbiam. Poznaję tylu wspaniałych ludzi, którzy zawsze poratują mnie dobrym słowem, uśmiechem, wsparciem. Często przychodzę do pracy niewyspana, nie w humorze, prawie płaczę. Ale są osoby, które przyjdą, uśmiechną się - i wiem, że ten dzień nie będzie aż tak zły. Ba! Nie może być taki zły.

niedziela, 15 maja 2016

My real life.

Ostatnio znalazłam pewien serial, od którego uzależniłam się. Potrafię oglądać po 20 odcinków dziennie i nadal nie mam dosyć. Czemu o tym piszę? Dlatego, że główna bohaterka przypomina mi mnie. Pod każdym względem. Ale zacznę od początku. To moja historia, i zasadniczo cała ja. 








W podstawówce i w gimnazjum byłam szarą myszką. Nikt mnie nie znał, nikt nie chciał się w sumie ze mną zadawać. Mało kto o mnie w ogóle słyszał. Byłam zwykłą osobą, "kujonem" według niektórych. Stąd mnie znali - zawsze miałam odrobione prace domowe, zawsze byłam na wszystko nauczona. Często słyszałam "oo nauczyłaś się! To zgłoś się do odpowiedzi". 
To, że się tyle uczyłam, zawdzięczam akurat rodzicom - nauczycielom, którzy pilnowali mnie jak tylko mogli. Chodziłam wtedy jeszcze do szkoły muzycznej, dlatego też czasu dla przyjaciół(co ja mówię, jakich przyjaciół) praktycznie nie miałam. 
W szkole od mniej więcej drugiej gimnazjum byłam pośmiewiskiem. Czemu? Nosiłam plastikowy gorset przez prawie dwa lata. Rówieśnicy śmiali się, że jestem przybyszem z innej planety, bo przecież połowa mnie ma plastik. Nie mogłam dużo dźwigać, dlatego miałam plecak na kółkach. Ile razy to on lądował w męskiej łazience, albo gdzieś był chowany to nawet nie wspomnę. Miałam swoją "dziwną" koleżankę - wtedy tylko ona spędzała ze mną czas, chociaż nie miałam z nią wspólnego języka. 
Podobał mi się  jeden chłopak - gwiazda szkoły. Brzmi jak z typowego filmu młodzieżowego, prawda? Tak też właśnie było. Ludzie zaczęli to zauważać i oczywiście nikt wtedy nie brał mnie na poważnie. Przecież byłam pośmiewiskiem. On mnie unikał, bo bał się, że zacznie mi zależeć na poważnie. A co śmieszniejsze, suma summarum zaprosił mnie na bal gimnazjalny. Mniej więcej od trzeciej klasy gimnazjum "doczepiłam" się do dwóch najpopularniejszych dziewczyn na roczniku i chociaż na początku nie akceptowały mnie, w krótkim czasie stały się moimi najlepszymi przyjaciółkami. Jedna jest nią do tej pory. Dzięki nim odważyłam się rozwijać i pokazywać swoje pasje - zapisałam się do chóru, poznałam nowe osoby. Nagle z szarej myszki stałam się kimś rozpoznawalnym w szkole. Ludzie wiedzieli kim jestem. Czyż nie tego chciałam? Niektórzy mnie nie akceptowali i nie akceptują nadal, ponieważ jestem typową chłopczycą. Wychowywałam się wśród chłopaków, więc zawsze miałam z nimi lepszy kontakt. Zdecydowanie wolałam(w sumie nadal wolę) rozmawiać o samochodach, skręcaniu mebli, chodzeniu po płotach, drzewach. Ogólnie nie interesowały mnie rozmowy o kosmetykach, fryzurach, ubraniach. Bo po co? To nudne. I mało wymagające. Dla mnie przytulenie się do jakiegoś chłopaka nie było czymś wielkim i zobowiązującym. Miałam wielu "szkolnych" braciszków, którzy byli dla mnie jak rodzina. Jako, że jestem jedynaczką chciałam mieć kogoś, kto mi zastąpi brata, czy siostrę. Niektórzy to lubili, niektórzy nie. Mnie to nie obchodziło. 
W liceum trochę mniej się uczyłam. To był typowy okres buntu. Nie chciałam odrabiać lekcji, uczyć się, zaczęłam nawet trochę imprezować. Z grzecznej dziewczynki zrobiłam się dojrzewającą dziewczyną, która potrzebowała pójść gdzieś potańczyć, trochę wypić - niedużo, ale jednak. To też czas, kiedy znalazłam sobie chłopaka - to że miałam ich chyba sześć czy siedem wstyd się przyznawać. Przebierałam, szukałam swojego ideału. Jak już myślałam, że go znalazłam - coś zaczynało się psuć i związek się rozpadał. Typowo. Rozstania były bolesne, ale próbowałam je jakoś przezwyciężyć. Jeździłam na rolkach, śpiewałam. Ogólnie uciekałam się do swoich pasji. 
Ale pojawił się też jeden "mały" problem. Zaczął podobać mi się mój przyjaciel, z którym znałam się od pierwszej gimnazjum. On o tym wiedział, wszyscy wiedzieli, ale ja nie chciałam się do tego przyznać. Tylko, że nigdy mu się nie podobałam. jednak od trzeciej liceum coś się zmieniło. Zasadniczo od naszej klasowej wycieczki. Ja siedziałam z nim w autokarze, spędzałam z nim każdą wolną chwilę, nie chodziliśmy po pokojach pić jak nasi znajomi, tylko woleliśmy poleżeć na łóżku i spędzać czas ze sobą na śmianiu się, rozmowach. Ludzie jak przychodzili do mnie do pokoju i widzieli nas razem od razu robili wielkie "OOOOO,to my wam nie będziemy przeszkadzać". Nie mieli w czym. I wtedy zaprosił mnie na studniówkę. Wiedziałam, że dla mnie to spełnienie marzeń. Mimo tego, że ja miałam cudownego chłopaka, on dziewczynę, cieszyłam się jak dziecko. Naprawdę. Już nie ukrywaliśmy tego, że się przyjaźnimy. Wszyscy o tym wiedzieli, i każdy uważał, że kiedyś będziemy parą. Przyszedł czas studniówki, a my przetańczyliśmy całą razem. Chodziliśmy razem za rękę po szkole, Nasze mamy, które w młodości się przyjaźniły od razu zaczęły nas obgadywać. Nic dziwnego. Mieliśmy bardzo dobry kontakt i praktycznie do samego końca liceum dzwoniliśmy do siebie na skype, rozmawialiśmy do drugiej, trzeciej albo i później w nocy i rozmawialiśmy. Czasem nawet nie mówiliśmy nic. Wystarczyło, że widzieliśmy się nawzajem. To było tak, jakbyśmy byli gdzieś obok siebie. Nie potrzeba było słów. Często grał mi na gitarze przed snem, Ja włączałam na "głośnomówiący", kładłam się na łóżku i słuchałam jak gra. Dopóki nie usnęłam oczywiście. 
Po zakończeniu roku szkolnego wszyscy poszli do parku, na miasto opić koniec szkoły. Ja wtedy pokłóciłam się ze swoim chłopakiem. A on.. trochę pijany zabrał mnie na spacer. Poszliśmy na ławkę i tam siedziałam mu na kolanach, on ciągle przytulał się do mnie. To było dość.. dziwne. I wtedy powiedział mi, że czasami myśli, żeby być ze mną. Że tego pragnie, że ze mną byłby szczęśliwy. Że mnie kocha. Ale ja wtedy miałam chłopaka, z którym byłam szczęśliwa(a który mnie rzucił dwa tygodnie później). Oczywiście na następny dzień nie było tematu, bo on nie pamiętał praktycznie nic. 
Przyszły wakacje, my nie straciliśmy kontaktu. Pracowałam wtedy nad morzem w Juracie przez miesiąc, potem u siebie w mieście w cukierni. Jak i ja i on miałam ochotę widywaliśmy się na mieście. Pojechaliśmy nawet na koncert Bednarka do Łodzi. I wtedy było.. magicznie. Jechaliśmy samochodem i trzymaliśmy się za ręce. I to mi zaczęło mieszać w głowie. Od razu postawił sprawę jasno - on nie chce ze mną być, brakuje mu tylko bliskości, przytulenia, może akceptacji. Nie wiem. Ale ja miałam go blisko siebie i tylko to się dla mnie liczyło. 
Przyszedł czas domówki. Nie było jakoś specjalnie super. Zwykła posiadówa, nic więcej. Nic więc dziwnego, że chciałam się zwinąć wcześniej. Nie przepadam specjalnie za imprezami, gdzie leje się tylko alkohol. ON też nie. Stwierdził, że może mnie podwieźć do domu. Dla mnie to na rękę, bo nie musiałam sama wracać do domu. Znajomi jeszcze się bawili, tylko zmienili miejsce. Dopiłam swoje piwo i wsiadłam do samochodu. Po drodze zapytałam się tylko:
- Będziesz miał czas dzisiaj pogadać w nocy?
- Nie. Ale mam lepszy pomysł. Możemy po prostu posiedzieć w samochodzie i porozmawiać. I tak muszę mamę potem odebrać, więc mam czas.
No tak. Zapomniałam wspomnieć, że bardzo często jeździliśmy samochodem po wsiach, lasach i poznawaliśmy nieodkryte dotąd przez nas okoliczne miejsca. W niektórych było tak pięknie.. Jeździliśmy bez celu, byle z dala od ludzi. Tam był spokój - mogliśmy porozmawiać, pośmiać się, pomilczeć. RAZEM. To by ten stopień przyjaźni, gdzie zaufanie było maksymalnie wysokie, a niezręczne momenty zniknęły całkowicie. 
Zgodziłam się posiedzieć w samochodzie. Pojechaliśmy w nasze ulubione miejsce. Z samochodu widać było niebo i gwiazdy. Na dworze było cieplutko. Lepszego momentu nie można sobie wymarzyć. Siedzieliśmy przytuleni do siebie, i rozmawialiśmy o wszystkim. O muzyce, egzystencji i wielu, wielu innych kwestiach. Nigdy nie poruszaliśmy naszego tematu. I wtedy stało się coś dziwnego.. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Pamiętam to jak dziś. Patrzyłam się w jego oczy i nie umiałam przestać, czułam tą magię, te iskierki w jego oczach. I motylki w moim brzuchu.
- Będziesz tego żałować.  - odparł.
- Nie. Nie żałuję niczego. Jak można żałować czegoś, czego się chce?
I wtedy mnie pocałować. Pierwszy raz. Wszystkie moje myśli odleciały gdzieś hen daleko. Liczyła się tylko ta chwila, ten moment. Chciałam, żeby to trwało wiecznie. Trwało pewnie pół godziny, może trochę więcej. Po tym musiałam wracać do domu, więc odwiózł mnie pod samo mieszkanie, dał buziaka w policzek na pożegnanie. I pojechał.
Przez kolejne dni nie myślałam o niczym innym. Nie mogłam się na niczym skupić. Myślałam, że zepsułam naszą przyjaźń, bo skoro postawił sprawę jasno - żadnego związku, to to wydarzenie wszystko zrujnuje. Cóż, nie zrujnowało, ale kontakt powoli się urwał. 
Przyszedł czas studiów, nikt nie miał czasu widzieć się ze sobą, każdy poznawał nowych ludzi, starzy odeszli w zapomnienie. Kilka razy się kłóciliśmy. Ja wypominałam mu, że robił mi nadzieję, on w prost mówił, że sama tego chciałam. 
Jak jest teraz? 
- My się już nie przyjaźnimy, jesteśmy tylko znajomymi.
Tak. Cios w serce. Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy, ile razy sobie pomagaliśmy, co o sobie wiedzieliśmy.. Podarłam nasze jedyne zdjęcie, które od wakacji i naszego pocałunku trzymałam na szafce przy łóżku. Nie mogłam na nie patrzeć, ponieważ wszystkie wspomnienia wracały, a ja chciałam w końcu ruszyć naprzód. 
Do czasu. Do piątku. Tego piątku.
13 maja. Piątek. Brzmi.. pechowo! Wiedziałam, że coś się wydarzy, nie wiedziałam tylko czy coś dobrego, czy złego. 
Miałam na 16 WF. Hip hop w szkole tańca(w której zresztą pracuję).Wróciłam szybko się umyć i lecieć do znajomych. Na samym wstępie przywitali mnie kieliszkiem z wódką a do popicia dali mi.. wódkę z colą. 
- No rewelacja. - pomyślałam.
I wtedy dostałam wiadomość. Od NIEGO. Czy idę na Juwenalia i czy nie mam ochoty się spotkać.
- Co na to Twoja dziewczyna?
- Nie mam jej. 
OK. To było dziwne.
- Jasne, chętnie się spotkam.
No i się spotkaliśmy. Cały wieczór spędziliśmy razem. Było tak jak sobie myślałam. Do czasu. Pojechaliśmy do niego do mieszkania. On chciał wziąć prysznic i się przebrać, bo po pogo jego ciuchy wyglądały dość.. strasznie. 
Wróciliśmy na koncert zespołu Wilki. Jeden z moich ulubionych - znam chyba wszystkie piosenki na pamięć. Na początku było dość drętwo. W sensie towarzyskim. Bo ja bawiłam się w najlepsze. I usłyszałam piosenkę "Bohema" i słowa "Lecę bo chcę...". On mnie objął i tak przytulał przez całą piosenkę. I potem puścił. 
- Przyjacielskie - pomyślałam. - Przecież to niemożliwe, żeby to coś znaczyło, chodź serduszko ciągle chciało, żeby to było coś więcej.
Bawiliśmy się dalej. Leciała piosenka za piosenką, każdą znałam na pamięć. I nagle "Baśka". Cały tłum śpiewał, my też. "Piękne jak okręt, pod białymi żaglami. Jak konie w galopie, jak niebo nad nami". Na te słowa, znowu mnie objął, a potem wziął za rękę. 
- Znowu to się dzieje. Znowu będę miała bałagan w głowie. Znowu nie wiem, co to wszystko znaczy.
Nadal nie wiem.